Arjano Navi Team - Rzeszów

Z Komańczy, przez Prełuki docieramy do Duszatyna. Jest południe. Odnajdujemy pole namiotowe, parkujemy samochodem. Na razie nie rozbijamy namiotu, przebieramy się tylko w bardziej turystyczne ubrania, zakładamy trapery i pakujemy do plecaczka najpotrzebniejsze rzeczy. Przed zmrokiem wyjdziemy jeszcze na Chryszczatą, a po drodze odwiedzimy Jeziorka Duszatyńskie. Dzieci są z nami, idziemy rodzinnie.

1

Najpierw przejście rozoraną przy zrywce drzewa drogą. Pogoda jest dobra, ale na drodze liczne kałuże - to pozostałość po ostatnich deszczach. Idziemy doliną potoku Olchowatego. Po pół godzinie przekraczamy potok i rozpoczynamy ostrą wspinaczkę pod górę. Szlak jest mocno kamienisty, nierówny, dość stromy.

2

3

Zziajani dochodzimy do pierwszego jeziorka znajdującego się w rezerwacie "Zwiezło". W okolicy Wielkanocy 1907 r. olbrzymi fragment zbocza Chryszczatej osunął się do potoku. Pracujący w lesie mieszkańcy Duszatyna uciekli w popłochu słysząc huk i potężny grzmot. Rumowiska kamieni, zwały gliny i błota zatamowały wody potoku, powstały 3 śródleśne jeziorka. Do dzisiaj zachowały się jednak tylko 2. Trzecie zostało osuszone, spuszczono z niego wodę, by pozyskać żyjące tu pstrągi. W mule dennym odnaleziono ok. 80 ryb, niektóre dość znaczne, o wadze ok. 10 kg. Właściciel tych ziem, gdy zobaczył wyniki marnego połowu przyznał, że osuszenie jeziora było błędem. Aby zrehabilitować swój uczynek rozpoczął starania o stworzenie ochrony prawnej dla całego osuwiska. Były to początki prac nad stworzeniem tu rezerwatu krajobrazowego. Ostatecznie powstał w 1957 roku.

4

5

Oglądamy ślady osunięcia, mimo upływu 100 lat widać doskonale długą rynnę, szczelinę przy progu skalnym i pofałdowaną powierzchnię całego osuwiska. Ruszamy dalej, na szczyt Chryszczatej mamy jeszcze ponad 1,5 godziny marszu. Szlak pnie się teraz ostro pod górę, Agnieszka zaczyna sapać jak lokomotywa, ale pnie się dzielnie. Miłosz z Mamą prowadzą na czele...

6

Pochodzenie nazwy szczytu nie jest jasne, może pochodzić od krzyżowania się tu ścieżek w formie krzyża (po ukraińsku chrest) lub najpewniej od ukraińskiej nazwy występującej tu rośliny "chryszczate ziele". Sam szczyt wznosi się na wysokość 997 m, nie należy wiec do szczególnie wysokich, ale wejście na niego sprawia nam kłopot. Jest bardzo duszno i gorąco. Zatrzymujemy się na odpoczynek, popijamy wodę, rozglądamy się. Szczyt musi być tuż tuż, gdyż szlak staje się mniej stromy, biegnie prawie poziomo.

7

8

Na horyzoncie widać błękitne niebo prześwitujące pomiędzy pniami drzew. Dzielę się tą wiadomością z Agą, już niedaleko! Idziemy kilkanaście minut, a szczytu nadal nie widać. Zerkam na mapę, najpierw po prawej stronie musi być cmentarzyk z I wojny światowej. Kolejne minuty nużącego podejścia. Stale pod górę, prawie płaskim grzbietem.

9

Nagle widać, że przed nami polanka, las się zdecydowanie rozjaśnia, widać niebo. Czyżby już? Ależ skąd, znowu góra pogrywa sobie z nami, las się znowu zagęszcza, ciemnieje, i znowu powoli wspinająca się ku górze ścieżka. Aga czuje się oszukana, miał być szczyt, a tu co? Na szczęście dochodzimy już do cmentarza, pojedynczy kamień z tablicą, kilka opuszczonych nagrobków. Stąd parę kroków do szczytu, na którym odnajdujemy prawie 8-metrowy betonowy słup. Kiedyś stanowił część podstawy drewnianej wieży geodezyjno-obserwacyjnej. Odpoczywamy krótko, jeszcze schodzimy poniżej szczytu na punkt widokowy, niestety widoki przesłaniają drzewa, nie widać wiele.

10

11

Droga powrotna jak zwykle, trwa krócej. Po pierwsze idziemy w dół, wiec szybciej, a po drugie żołądki domagają się już jakiegoś solidniejszego posiłku. Wraz z Miłoszem marzymy o kąpieli w zimnej, ożywczej Osławie. Obiecujemy sobie, że będzie to pierwsza czynność po dotarciu do obozowiska. Dochodzimy do pola namiotowego tuż przed zachodem słońca, czerwone chmury kłębią się po zachodniej stronie nieba. Nasza część obozowiska skrywa się już w głębokim cieniu, wcale nie jest ciepło...

12

Miłosz weryfikuje plany kąpielowe, twierdząc, że opłukanie twarzy jest wystarczające. Ja przebieram się w kąpielówki i szukam głębszej wody, by móc się zanurzyć. Uffff, tego mi było trzeba. Woda jest wspaniała. Krótka kąpiel i do rozstawiania namiotu! Tu procedury mamy tak dopracowane, że zanim w kociołku zawrzała chińska zupka namiot był gotowy a materce napompowane.

13

Kolację zjadamy przy blasku ogniska i świeczek. Kolacja przy świecach - jakże inną ma wymowę w Bieszczadach. Odchylam się leniwie do tyłu na krzesełku, zrywam kilka listków mięty, wrzucam do wrzątku. Herbata z miętą pachnie wspaniale. Od gór zaczynają snuć się mgły, kontury się zamazują, dźwięk gitary milknie daleko po północy...

14



Napisz komentarz do relacji...



Napisz do nas
Autor strony: Radosław Mikuła
powrót do strony głównej